NOWE

Wszystkie posty pomieszczone do lipca 2018 roku zostały przeniesione do tematycznych zakładek. Zgodnie z życzeniem moich stałych (już licznych) czytelników, nowe wpisy będą się pojawiać w tej zakładce,  aby ułatwić odszukanie dodanych treści. Po kilku tygodniach będą przenoszone do zakładek, w układzie pokrewnych narracyjnie, tematycznie wpisów.


Reklama w Advance(d) Polish. Porzucona, uczepiona już tylko z jednego końca zwisa napisem w dół na bocznej ścianie bazarkowej toalety na Wolumenie. Memento trudnych zaczątków rynku reklamy w Polsce, kiedy to obcojęzyczne slogany zagranicznych firm były częstokroć tłumaczone verbatim na polski. Z dobrze zapamiętaną, dziś jeszcze przypominaną ku przestrodze reklamą proszku do prania przetłumaczoną metodą słownikowych podstawień: TO SIE WIE, CO SIE MA. W przypadku reklamy Advance to zapewne równie mało kogenialne tłumaczenie anglojęzycznego sloganu Put more life in your dog. Slogan w materiałach firmy został dawno zastąpiony (równie udaną?) frazą: The proof is in your pet. Nie widzę polskich tłumaczeń i chyba dobrze, bo sporządzony tą samą ręką prawdopodobnie pojawiłby na billboardach jako zdanie: Dowód jest w Twoim zwierzęciu domowym wprawiając kierowców w stan potężnej i w konsekwencji wielce niebezpiecznej konfuzji. 


Sputnik era design. Dużo takich durnostojek produkowano w ZSRR po pionierskim locie J. Gagarina, niestety tylko ten jeden egzemplarz ocalał do zrobienia zdjęcia w moich (rozproszonych) zbiorach. Niegdyś zdobiły gabinety oficjeli, później stragany sprzedawców śmieciowatych staroci, dziś trudno je wyszperać, bo stały się przedmiotem pożądania licznej już rzeszy kolekcjonerów biurkowych pomników sławiących osiągnięcia przodującego systemu. Zdjęcie nie oddaje całego piękna gadżetu, podświetlony był także czerwony półksiężyc u podstawy rakiety, ale wymiana przepalonej żarówki sprawia wielkie trudności.

Ciekawa estetyka dla historyków sztuki, chyba z zamysłu nie całkowicie kongruentna, nadbudowa, w ówczesnej terminologii, progresywna, futurystyczna, a baza – z ornamentyką wiejskiego obrusa - wręcz ludowo-zachowawcza. Piszę z zamysłu, bo dialektyczna fuzja tych dwóch estetycznie odległych elementów miała zapewne być nośnikiem jedynie słusznego – i bardzo czytelnego – meta przekazu o robotniczo-chłopskim wkładzie w podbój kosmosu. 





Jednostka wojskowa design. Cykle pojawiania się tych okolicznościowych statuetek na rynkach staroci mogą być ciekawe dla socjologów badających więzi międzypokoleniowe, wypływają z piwnic i kontenerów po upływie 4-5 dekad od daty na plakietce, czyli wraz z przejmowaniem mieszkań przez wnuków, a może prawnuków obdarowanych oficerów i żołnierzy. Dziś mamy wysyp produkowanych w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, ciekawych, bo ówcześnie jeszcze wytwarzanych – jak można się domyśleć – w warsztatach remontowych przy wojskowych bazach. Wręczane oficerom sił powietrznych były zrobione z plexiglasu (resztki osłon kabiny pilota?) i duraluminium, w wojskach lądowych były to przeważnie kompozycje z łusek, w jednostkach transportowych przestrzenne asamblaże komponowane z kół zębatych i innych części skrzyń biegów i dyferencjałów. Nie znam sekretów tej produkcji, może któryś z czytelników tego bloga dorzuci garść wspomnień o tej chyba dziś już historycznej dziedzinie wytwórczości.

Obecnie wręczane będą dużo mniej ciekawe dla przyszłych historyków. Zamawiane są w specjalistycznych firmach oferujących unitarne zestawy dla możliwie najszerszej grupy odbiorców, różnią się w zasadzie tylko grawerunkiem na plakietce. Zaprojektowane na wzór i podobieństwo modeli oferowanych na ostatnich gadżeciarskich targach nie mówią nic ciekawego o wytwórcach, czy odbiorcach. W przeciwieństwie do tych sprzed kilku dekad, ciekawych różnorodnością, tutejszością miejsc wytworzenia. Może w płaszczyźnie estetycznej nie ustanowiły – delikatnie mówiąc – wzorców, które stały się inspiracją dla wielkich twórców sztuk wizualnych, ale przynajmniej da się z nich wydestylować jakiś przekaz o ludziach i zasobach wytwórczych czasów ich powstania. 

Spektrum tej twórczości jest zbyt obszerne, aby uczciwie zaprezentować cale jej bogactwo, więc ograniczam się poniżej do chyba najciekawszego przedstawiciela tego genre, a mianowicie okolicznościowej instalacji, made by zakłady remontowe, oferowanej….żonie oficera. Nie mam ugruntowanej wiedzy na temat podarunkowych preferencji żon pilotów, intuicja i doświadczenie blisko czterdziestoletniego związku małżeńskiego podpowiadają mi, że być może nie był to najbardziej wyczekiwany prezent. Znam też związki, w których taki podarek byłby ukoronowaniem, a zarazem zakończeniem okresu współżycia, przynajmniej na długie tygodnie.




I poglądowo, w tym przypadku jednak podarowana pierwotnie zainteresowanemu, instalacja ponad 10 późniejsza,  z samolotem nowszej generacji. 






Nowy wpis o radiu detektorowym powędrował wprost do zakładki TRWAŁE ZWIĄZKI, zachęcam do odwiedzin tamże. 


EXAKT. Do przeniesienia do zakładki BAD DESIGN, chociaż w zasadzie zasługuje na odrębną, o dużo bardziej dosadnej nazwie, w rodzaju ABSURD lub INANE DESIGN. Wśród setek tysięcy gadżetów rywalizujących o tytuł najbardziej bezużytecznego i nonsensownego ma na pewno zapewnione miejsce na pudle, jeśli nie złoty medal. Mógłbym zrobić z zastosowania tego przyrządu zagadkę, ale takie łamigłówki mają sens, jeśli istnieje choć teoretyczna możliwość, że ktoś prawidłowo odgadnie. Jak wynika z mojej sondy – w tym przypadku jest zerowa, nikt, w obawie przed ośmieszaniem, nie miałby odwagi zaproponować odpowiedzi nawet zbliżonej do prawidłowej. 

A więc wyjaśniam - to przyrząd do… zaznaczania pożądanej długości spódnicy przy skracaniu. Czyli w zasadzie dla (bardzo) samotnej i chyba niezbyt rozgarniętej kobiety, która nie może liczyć na niczyją pomoc, ani nie może uporać się samodzielnie z problemem jednym z dziesiątków oczywistych sposobów. Która, bezradna i zdesperowana w swej niemocy będzie poszukiwać specjalistycznego urządzenia, szczęśliwie znajdzie Exakt, aby zmontować z pomocą instrukcji (co nie jest zbyt proste zważywszy, że producent zaleca nasmarowanie olejem gwintów skręcanego wspornika (sic!)). Wypełni pojemnik sproszkowaną kredą, unieruchomi śrubą znacznik na odpowiedniej wysokości, a następnie ściskając gumową gruszkę zaznaczy, strzałami proszkiem, pożądaną długość – zgodnie z rekomendacją producenta - na całym obwodzie spódnicy (jak? po co?). Jest sugestia, aby przy tej operacji powiesić spódnicę na manekinie, ale to implikuje kolejną wizytę w sklepie i…

Można sobie wyobrazić, że w zamyśle producenta nabywcami miały być przede wszystkim zakłady krawieckie, ale krawcowa + przymierzająca klientka to dwie osoby, co czyni przyrząd całkowicie zbędnym. Także…długo można by się znęcać nad tym enerdowskim wynalazkiem, mnie wydaje się niemożliwym do przelicytowania?

EXAKT Rockabrunder.  Znacznik długości spódnicy. Skirtmarker. Arrondisseur.




Naczelną zaletą przyrządu - w rekomendacjach producenta - jest możliwość precyzyjnego  zaznaczenia linii przecięcia materiału na całym obwodzie spódnicy. Jak widać poniżej, przyrząd wystrzeliwuje obłoki proszku kredowego znacząc materiał nie linią, ale dużymi plamami. Może powinien być oferowany awangardowym  malarzom, chyba J. Pollock znalazłby dla niego dobre zastosowanie?



Chodzeniak. Siermiężny, ale niebanalny przyrząd do nauki chodzenia w jednej z chat Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu.

Chodzeniak - przyrząd do nauki chodzenia  w wiejskiej chacie. Cottage baby walking assistant at the Museum of Agriculture in Ciechanowiec.



UNIKAJ ICH…
Ich, czyli chyba wypadków??? W takim odczytaniu zdanie jednak jest bez sensu, chociażby ze względu na spójnik „dlatego”. A więc czasownik odnosi się zapewne do wymienionych przyczyn, ale czy można unikać nieostrożności, czy lekkomyślności, szczególnie pisanej z jednym k? 
Wydawałoby się, że ani ortografia, ani składnia nie były silną stroną BHP-owców. Byłoby to dziwne, bo sporządzanie takich tablic było ich głównym zajęciem. A więc może jest to bardzo wyrafinowany, podwójnie wzmocniony przekaz, niejako komunikat w komunikacie; o tym, czym grozi nieuwaga, nieostrożność, lekkomyślność, czy niedbalstwo nawet w przypadku tak trywialnie prostej czynności, jak sporządzanie prostego, jednozdaniowego ostrzeżenia?
Detaliczny infantylizm
W przedszkolu, w grupie maluchów, byliśmy małpkami, poziomeczkami, wróbelkami, myszkami – rysunkami tych zwierząt i roślin oznaczone były nasze schowki i wieszaki. Pamiętam, że ja byłem muchomorkiem, nie bardzo mi się to podobało, zapamiętałem, bo mimo usilnych próśb pani przedszkolanka nie zmieniła mi przedszkolnej ksywki na coś mniej trującego. Ale już chyba w grupie starszaków, kiedy poznaliśmy litery, odzyskaliśmy na szafkach nasze imiona, mniej biegli w piśmie przynajmniej awansowali do nazw bez zdrobnień. 



W oczach właścicieli sieci handlowych ewidentnie nie dojrzeliśmy jeszcze – jako społeczeństwo – do takiego takiego awansu. Na promocję do starszaków, o trochę mniej infantylnych preferencjach nazewniczych, musimy jeszcze zaczekać. Poniżej mała próbka nazw sieci handlowych tylko w mojej okolicy, pełny zbiór zapewne do odnalezienia na stronicach elementarza i książek z serii „poczytaj mi mamo”.






Kulturalnych ludzi zamykanie drzwi nie trudziŚwiadectwa kultury. Naszej, osobistej objawiały się w postaci ładu w szafce narzędziowej, czystego kibla i chyba naczelnie …zamkniętych drzwi. Powszechnie widywało się na drzwiach do bloków kartkę z napisem: „Kulturalnych ludzi zamykanie drzwi nie trudzi”, czasami z przysłówkiem „ciche”, chyba finezyjne zrymowanie budziło zachwyt dozorców, bo wklepanie frazy do Googla wyrzuca kilka tuzinów zdjęć takich admonicji. 



 Coraz rzadziej widuje się takie tablice i napomnienia, wydaje się, że przymiotnik „kulturalny” zanika z języka w funkcji wartościującej lokatorów, majstrów i ludzi udających się za potrzebą. Niektórzy znawcy tematu twierdzą, że słowo zadomowiło się w polskim drogą języka rosyjskiego, jego zanik odzwierciedla malejące wpływy tego języka od czasu rozpadu RWPG. I istotnie, coś jest na rzeczy, bo słowo культурный pozostaje, jak się wydaje, w powszechnym użyciu w FR, z łatwością można wyłowić tuziny rosyjskojęzycznych witryn, na których żywo jest dyskutowana kwestia: Кто такой культурный человек? W przeciwieństwie do polskojęzycznej sieci, która na hasło kulturalny człowiek wyświetla tylko kilka przeterminowanych podpowiedzi rozwinięcia tematu na użytek szkolnych wypracowań.


Te wychodkowe napisy występowały także w bardziej literacko wyrafinowanym, zrymowanym wariancie: Panie i Panowie wysokiej kultury, nie srać na deskę, ale do dziury. Niestety nie zachowało się zdjęcie, ale może ktoś ma?  





Kołchoźniki



Tak wzgardliwie nazywano instalowane w mieszkaniach i zakładach pracy głośniki radiofonii przewodowej budowanej od podstaw - w tempie iście stachanowskim - przez nowe władze kraju po zakończeniu działań wojennych IIWŚ. A w zasadzie jeszcze w trakcie ich trwania, bo pierwszy radiowęzeł rozpoczął nadawanie już w lutym 1945 roku, a dwa miesiące później rozpoczęto, w oparciu o ocalałe i przejęte po okupancie zakłady, produkcję głośników i wzmacniaczy wymaganych do budowy sieci. Biorąc pod uwagę zniszczenia wojenne, skąpą początkowo bazę wytwórczą sprzętu radiowego, postępy w budowie sieci radiofonii przewodowej wzbudzają szacunek – w 1946 czynne były 333 radiowęzły obsługujące 19 tys. abonentów, do 1957 r. ich liczba wzrosła do  1 622 000 odbiorców przyłączonych do linii przesyłowych o łącznej długości 86 tys. km.



W historii w wersji pop radiofonia przewodowa to wymysł władz komunistycznych zainteresowanych rozwojem radiofonii w wersji zapewniającej kontrolę nad treściami docierającymi do słuchaczy, możliwą w systemie rozsyłania sygnału kablem, w odróżnieniu od odbiorników lampowych, które można było nastawić na dowolną, (czyli także zagraniczną) stację.  Może było to to jakąś poboczną przesłanką w podejmowaniu decyzji (równolegle rozbudowywano jednakże zakłady produkujące odbiorniki „antenowe”), ale głównie zadecydowały względy praktyczne, brak, przynajmniej w pierwszy powojennych latach, zaplecza technicznego umożliwiającego rozwinięcie wielkoseryjnej produkcji odbiorników radiowych, a także (czy też przede wszystkim) niski stopień zelektryfikowania kraju. W 1946 r. tylko 6% gospodarstw wiejskich było podłączonych do sieci energetycznej, akcję radiofonizacji wsi prowadzono pod hasłem „Radio w izbie, świat na przyzbie”.


Choć istotnie radiofonia przewodowa była najszerzej rozwijana w byłym ZSRR, to podobne systemy, oparte o kablowy przesył sygnału były instalowane już od początku lat 30. XX w. w bardzo wielu krajach świata, bo taki system miał szereg zalet ponad wymienione: brak zakłóceń, niski poziom szumów, niski koszt instalacji w porównaniu do bardzo ówcześnie drogich i nierzadko trudnych w obsłudze odbiorników lampowych. W krajach o rozbudowanej sieci telefonicznej (Szwecja, Szwajcaria, Niemcy) stosowano powszechnie systemy przesyłu sygnału radiowego z wykorzystaniem łącznościowego okablowania, stosowane były systemy radiofonii po przewodach sieci oświetleniowej, a także (i chyba najpowszechniej) po specjalnych, dedykowanych przewodach napowietrznych i kablach podziemnych. W NY większość hoteli i lokali użyteczności publicznej była podłączona do takich sieci, w Londynie ostatni system przewodowy funkcjonował aż do wczesnych lat 70. ubiegłego wieku, pod dziwną nazwą relay wireless zważywszy, że system był anything but bezdrutowy.  Do dziś na fasadach wielu domów można dostrzeż pozostałości instalacji.



Ale wracając do kołchoźników, zwanych także na wschodnich rubieżach kraju (z rosyjskiego) toczkami.  Głośniki zaczęto produkować już w pierwszej połowie 1945 roku, największym producentem był zakład Fabryka Głośników i Megafonów we Wrześni, w latach 50. oznaczony, dla zmylenia wroga, kryptonimem T-10. Produkcję zorganizowano na bazie dwóch hal produkcyjnych, warsztatu naprawczego i magazynu, w których niemiecki przedsiębiorca, Hugo Schiemann, ulokował przeniesioną z Berlina w latach wojny (w obawie przed alianckimi nalotami) fabrykę głośników.  Początkowo produkcja była prowadzona z wykorzystaniem pozostałych w magazynach gotowych głośników, materiałów i części. Obudowy pierwszych głośników były, na wzór uprzednio wyrabianych, sklejane z kartonu, późniejsze robione były ze sklejki, masy papierowo-drzewnej, a także z gipsu wzmocnionego jutą. W latach 50. produkcję obudów dodatkowo ulokowano w Gostyniu, w Wytwórni Figur Wystawowych, czyli zakładzie stosującym zapewne pokrewną – biorąc pod uwagę stosowane materiały – technologię wytwarzania, a na którego dotychczasowe produkty nie było już w tych latach zapotrzebowania.




W formie szczątkowej radiofonia przewodowa dotrwała do lat 70. XX w., szybko zanikła, gdy powszechnie dostępne stały się tanie odbiorniki dające możliwość odbioru szerokiej gamy programów. I choć zapewne nie była w zamyśle władz kluczowym elementem systemu kontroli i cenzury treści, to tak została zapamiętana, w politycznym kontekście lat powojennych niosła orwellowskie konotacje, przynajmniej w miastach, co znalazło odbicie w nazwie, która na zawsze do tych głośników przylgnęła.   Ze względu na opór mieszkańców fiaskiem zakończył się program zainstalowania kołchoźników we wszystkich mieszkaniach Nowej Huty, modelowego miasta nowych czasów, monterów nie wpuszczano do mieszkania lub pytano czy to prawda, że na kołchoźniku da się słuchać Wolnej Europy, jeśli powiesi się go do góry nogami.


Poniżej głośnik wyprodukowany jeszcze pod niemieckim zarządem fabryki, z widocznym stemplem nazistowskiej gapy. 















Kołchoźnik wyprodukowany po wojnie, w już przejętej fabryce, ale jeszcze z magazynowych zapasów gotowych głośników - widoczna nazistowska gapa zamazana okrągłym stemplem.



Kołchoźnik wyprodukowany w 1948 roku, zapewne z nowej produkcji, bo bez zamazanych niemieckich oznaczeń.
I podobny głośnik wyprodukowany w grudniu 1948 roku, obudowa, jak można sądzić po stemplu, już z kartonu krajowej produkcji.

Głośnik późniejszej produkcji, z 1957 roku, typ GD 16,5/2, ze wzmocnionego gipsu, z Wytwórni Figur Wystawowych w Gostyniu.








Inny głośnik, także z gipsu, z Wytwórni Figur Wystawowych w Gostyniu.



I seria trzech głośników typu S-1 z Gostynia, lata 50., drewno i gips wzmocniony materiałem, z najbardziej cenionym wśród kolekcjonerów „Fedrującym górnikiem”.



Kołchoźnik wyprodukowany we Wrześni, chyba w największej liczbie egzemplarzy bo najczęściej pojawia się na zdjęciach i w materiałach Kroniki Filmowej z lat 50. i 60. ubiegłego wieku. 



Zakładanie instalacji radiofonii przewodowej.












I na koniec jednak dużo bardziej wyrafinowany wzorniczo czeski kołchoźnik z obudową z bakelitu z tego samego okresu.




street lamp commonly called pastoral because of resemblance to bishop's staff

Pastorałki. A w zasadzie rzecz nie o pastorałkach, ale o zamku - chyba poprawnie ryglu - masywnej, żeliwnej pokrywy przesłaniającej komorę mieszczącą bezpieczniki i automat zmierzchowy w dolnej części lampy ulicznej zwanej pastorałką. Pokrywy, aby od razu nazwać problem, znikającej. A zgłębiając kwestię do samego sedna to chyba rzecz o tym jak trudny – wręcz, jak okazuje się, niemożliwy - do naprawienia bywa banalny błąd popełniony przy projektowaniu zdawałoby się mało istotnego, wręcz marginalnego elementu maszyny, urządzenia. W przypadku pastorałek błąd nienaprawialny mimo upływu prawie stu lat (!!!), bo pierwsze latarnie elektryczne nazwane pastorałkami – od kształtu przypominającego laskę biskupią – zostały zainstalowane w 1906 roku. Mamy chyba prawo założyć, że od momentu postawienia problem stwarzały odpadają pokrywy mocowane wadliwie zaprojektowanym ryglem - nie wiem jak było przed wojną, ale ich konstrukcja się nie zmieniła, a uwiązane drutem u podstawy lampy kawałki dykty lub blachy są stałym elementem mojego miejskiego pejzażu od zawsze, czyli od blisko 70 lat. 


Jak widać na zdjęciu poniżej, rygiel pokrywy to prosty, obrotowy palec z kawałka blachy, łatwo zapewne pod własnym ciężarem wysuwający się spod zaczepu u góry komory, łatwy do przekręcenia od zewnątrz, nawet bez narządzi, przez złomiarzy lub nudzących się wagarowiczów. W otwartej komorze widać było częściowo odarte z izolacji kable, które chyba często wywoływały odruch eksploracyjno-penetracyjny u młodych wiekiem obywateli, bo w mediach dużo było doniesień o zgubnych konsekwencjach tego rodzaju poznawczych rekonesansów. Od wielu lat już się o dziwo nie pojawiają, co na pewno należy zapisać na plus naszym mediom, które takie wątki z elementem grozy i horroru potrafią multiplikować w nieskończoność.


Nie zmieniły się natomiast zasadniczo prowizoryczne zabezpieczenia stosowane przez odpowiedzialne służby. Nie dziwi, bo tu istotnie pole do wykazania się kreatywnością i innowacyjnością jest z natury bardzo ograniczone. Uczciwie należy jednak odnotować, że upgradowane zostały stosowane materiały, blacha – dziś najczęściej ocynkowana – wolniej koroduje, a drut często zastępowany jest solidnie wyglądającymi żelaznymi wstęgami ze śrubunkiem. Miejmy nadzieję, że będzie się dokonywał stały postęp w tej mierze, bo wszystko wskazuje na to, że uzyskały status stałego elementu małej architektury naszego miasta, może nawet zostaną wpisane do rejestru zabytków? 

Poniżej kilkanaście zdjęć prowizorycznych zabezpieczeń zastosowanych na latarniach w mojej okolicy, urobek z krótkiego objazdu rowerem pastoralnie oświetlonych ulic. Prowizorycznych – gwoli ścisłości – chyba tylko w zamierzeniu, bo nie odnotowałem przypadku powrotu pokrywy do macierzy. I trudno się temu dziwić – wracając do początku wywodu- bo istotnie trudno usprawnić zespolenie przy tak inicjalnie zaprojektowanej pokrywie i zamku. Z drugiej strony minęło jednak prawie sto lat, szmat czasu, kilka problemów o porównywalnym stopniu złożoności udało nam się wszelako przez te długie lata rozwiązać…Nadzieję budzą doniesienia o wielkich postępach w konstruowaniu sztucznej inteligencji, może zbudowana na tranzystorach upora się z problemem, który okazał się za trudny dla naszej, udzierganej z neuronów?









Nowe lampy, zbudowane na wzór starych pastorałek, mają lepsze zabezpieczenie,  przynajmniej od zewnątrz - małą śrubę trudną trudną do beznarzędziowego odkręcenia. Na razie pozostają w miejscu przeznaczenia, jest nadzieja, że nie będą wymagały wspomagania jak na zdjęciach powyżej. 


Czy na pewno? Tu już chyba niestety widzimy początki regresu do znajomych mocowań zastępczych?

Drut topikowy do bezpieczników. Fuse wire.
Wtyczki iskrowniki. Przynosiły olbrzymie zyski producentom wkładów do niedzisiejszych, „drutowych” bezpieczników, być może były przez nich nawet produkowane, jako side-line generująca - w synergicznym sprzężeniu - wielki popyt na wytwory przemysłu zabezpieczeń sieci elektrycznych. Tylko w domu moich rodziców były przyczyną kilku – może nawet kilkunastu – niezamierzonych, już powojennych zaciemnień, więc w skali kraju mówimy zapewne o sprzedaży setek kilometrów bezpiecznikowych drucików (lub tysięcy gwoździ!!!). Chyba większość tych przemyślnych wtyczek była produkowana w latach 30. XX w., choć niektóre modele – z nowej produkcji, czy starych zapasów – były stosowane, jak pamiętam, jeszcze dwie dekady później. 

Jak widać na zdjęciach poniżej, już samo ułożenie w 2-3 milimetrowej separacji „gołych” końcówek przewodów było niezwykle iskrodajne, w konsekwencji także oczywiście spięciodajne. Potęgowanie efektu uzyskano mocując końcówki przewodów u podstawy bolców, które to, w zwykłym użytkowaniu ulegały poluzowaniu, uwalniając końcówki do dokonania pełnego, cielesnego zespolenia, a więc wywołania spięciowego skutku w jego najbardziej spektakularnej postaci. I chyba w trosce o pełnię doznań widzów tych spektakli większość wtyczek nie była zamknięta pokrywą od strony mocowań przewodów, nieliczne, wyposażone fabrycznie w dekielek najczęściej gubiły go, bo mocowany był małą, krótką śrubką. Gdyby to była gra komputerowa, to użytkownikom tych wtyczek przyznano by dodatkowe życia  już na pierwszym poziomie trudności.



Poniżej wtyczka producenta spoza branży bezpiecznikowej, model zasadniczo ten sam, a więc końcówki w trakcie użytkowania były także uwalniane, ale klin-separator dość skutecznie utrudniał im nawiązanie bezpośredniego kontaktu.

To wtyczki radiowe, do kołchoźników, dla sieci niskonapięciowej, a więc dające daleko mnie spektakularne efekty.


Ceramiczne o konstrukcji ze zmory nocnej BHP-owca. 


Majtki nieprzemyślane. Zdjęcie witryny sklepu na placu Szembeka. Prośba o przemyślane zakupy wywieszona została w związku z dużą liczbą zwrotów, konsekwencja pojawienia się w Polsce – wzorem zachodnich konsumentów - mody na zakupy buy-and-return, czyli kupowania ubrań na jedną okazję, aby dobrze prezentować się w trakcie spotkania, i zwracania następnego dnia pod pretekstem źle dobranego rozmiaru/koloru.
Prośba o dobre przemyślenie  decyzji o kupnie majtek 






8 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis i chyba jeden z nielicznych w internecie tak szczegółowo i fachowo opisujący biały bakelit od strony technologicznej.
    Dla kolekcjonerów – może ktoś wie z własnej praktyki jak przedmioty wykonane z tego tworzywa uratować od zapomnienia poprzez klejenie, polerowanie, uzupełnianie ubytków itp.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam doświadczenia z reperacją przedmiotów z "białego bakelitu", ale naprawiałem wiele z "prawdziwego", czyli z żywicy fenolowo-formaldehydowej. Do wypełnienia ubytków, sklejenia nadaje się każda bezbarwna żywica, np. epoksydowa. Właściwy kolor i teksturę uzyskiwałem dodatkiem sproszkowanego bakelitu. Większość przedmiotów była, jak piszę, w kolorze czarnym lub odcieniach brązu, więc nietrudno było znaleźć jakiś podobny, bezwartościowy przedmiot do sproszkowania pilnikiem lub szlifierką. Drobne odchylenia od pożądanej barwy można korygować dodatkiem barwnika. A polerowałem zawsze pastą zieloną, tarczą z filcu lub bawełny, zawsze z dobrym skutkiem. Przy mechanicznym polerowaniu należy tylko uważać, aby nie przegrzać polerowanego przedmiotu. Zakładam, że tę samą technologię można zastosować do żywic mocznikowych, melaminowych, ale jeszcze nie próbowałem, może napisze ktoś z doświadczeniem z takimi reperacjami.

    OdpowiedzUsuń
  3. W każdym razie czegoś w tej grze można było się dowiedzieć w przeciwieństwie do Chińczyka, pchełek, lotto, skaczących czapeczek czy bierek mniej więcej z tego samego okresu. Właśnie mam przed sobą taką grę – 8 dwustronnych pansz. U Pana Pete chyba nie działa, bo widzę oderwany drucik.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję spostrzegawczości; przyznaję, trochę oszukałem,robiąc zdjęcia poszedłem na skróty i podłączyłem baterię bezpośrednio do żarówki. Ale to w desperacji, w moim, dość zmęczonym egzemplarzu, nieodmiennie gasła żarówka w momencie naciskania migawki w aparacie....

    OdpowiedzUsuń
  5. Po przeczytaniu kolejnego wpisu o mózgu elektronowym, przychodzi mi do głowy tylko jedno „Lot na kukułczym gniazdem”. Terapia elektrowstrząsowa nie jest medycyną alternatywną i jest stosowana obecnie. Oczywiście prekursorem jest doktor, którzy stworzył postać znaną popularnie jako Frankenstein nie mylić z Ząbkowicami Śląskimi.
    Przepraszam Pete, ale takie mam skojarzenia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podzielam, wahałem się z napisaniem tego zdania o terapii elektrowstrząsowej, bo istotnie zaistniała w pop kulturze, po filmie „Lot …”, także chyba „Mechanicznej Pomarańczy”, jako naczelny przykład zwyrodniałej nauki w służbie eliminacji niekonformistycznych jednostek. Dlatego wybrałem stosunkowo neutralny przymiotnik „kontrowersyjna”. Oczywiście chodziło mi głównie o absurdalne przypisanie wynalazku Pawłowowi – cieszę się z Pana komentarza, bo nasze dopiski korygują – mam nadzieję – mylne wyobrażenia. Tak jak Pan pisze, terapia była i jest stosowana z dobrymi rezultatami w niektórych przypadkach.

    OdpowiedzUsuń
  7. Te głośnik z magnesem trwałym i niemiecką gapą pochodzi prawdopodobnie z gebelsowskiego radyjka VE-301 lub VE-301 Dyn. Proszę zwrócić uwagę na cewkę pomiędzy nabiegunnikami magnesu. Jest to obciążenie w obwodzie anodowym lampy głośnikowej, powszechnie stosowane w radioodbiornikach. Być może jest to amatorska samoróbka, chociaż skrzynka oryginalna. Może się mylę, ale warto zbadać do celów naukowych.

    OdpowiedzUsuń
  8. 43 yr old Marketing Assistant Leland Nevin, hailing from Drumheller enjoys watching movies like Donovan's Echo and Netball. Took a trip to San Marino Historic Centre and Mount Titano and drives a GTO. zrodlo

    OdpowiedzUsuń