CURIOS



Ciekawe nazwy. Kilka gadżetów o przyciągających uwagę nazwach.
kurwimetr - krzywomierz
Nie, to nie jest to, o czym myślisz, to nie jest przyrząd, który zabieramy idąc na warszawski pigalak w okolicach Nowogrodzkiej. Mierzymy długość różnych krzywizn, czyli po polsku krzywomierz, przydatne (umiarkowanie) przy obliczaniu długości trasy na mapie.
kurwimetr - krzywomierz
krokomierz - szagomer

I krokomierz, po rosyjsku szagomer. Dla osób znających angielski ma podobne konotacje, co wyżej pomieszczony kurwimetr, może był w GB oferowany, jako shagometer?
Krzywomierz starszej daty





Pozostając przy egzotycznych nazwach; poniżej chyba najbardziej osobliwe (kuriozalne?) słowo, jakie utworzono z potrzeby nazwania nowej technologii. Tranzystory, w początkach masowej produkcji, były relatywnie drogie, trudno dostępne, stąd w (krótkim) okresie przejściowym stosowane były w jednym, dwóch stopniach wzmocnienia odbiorników lampowych. W przypadku radia samochodowego MIKI produkowanego przez ZRK we wczesnych latach 60. XX wieku, słowo tranzystoryzowany oznaczało, że został zastosowany JEDEN tranzystor, pozostałe obwody pozostały lampowe.
odbiornik radiowy tranzystoryzowany MIKI
odbiornik radiowy tranzystoryzowany MIKI

Co dziwniejsze, takie słowo (transistorized), równie egzotycznie brzmiące w języku angielskim, pojawiało się na odbiornikach produkowanych w USA.






 transistorized radio - RAYTHEON
Surogat herbaty TONGA.
Torebka z nadrukiem dwujęzycznym, po polsku i niemiecku na dwóch stronach opakowania. Produkowana już w okupowanej Warszawie, jak wynika z daty wydania zezwolenia na produkcję i sprzedaż, oferowana w handlu od czerwca 1940 roku. 

Zezwolenie było zapewne wydane już przez władze okupacyjne, a więc może dziwić ignorancja/przeoczenie niemieckiego cenzora – jak powszechnie wiadomo, Królestwo Tonga to wierny sojusznik Polski, było jednym z pierwszych państw, które wypowiedziały Niemcom wojnę po wrześniowej agresji 1939 roku! O wynikach degustacji poinformuję w dalszych postach, na razie brak mi odwagi, bo może był to nie tylko leksykalny, ale także kulinarny sabotaż? 
ersatzlebensmittel des teesurrogates tea surrogate WWII
surogat herbaty TONGA
tea surrogate
Surogat herbaty TONGA




Rodzimy hot-rod. Znalazłem w folderze zdjęć z września 2011 roku, zrobione w Lipnicy Murowanej. Trudna do określenia kategoria pojazdu, chyba kabriolet tuningowany w kierunku ciągnika, albo odwrotnie. W każdym razie zaczep z tyłu sugeruje, że głównym przeznaczeniem nie był kerb crawling, raczej prace w obejściu? Sceneria cmentarna przypadkowa, to nie była moja artystyczna aranżacja – alegoria o zmierzchu świata chałupniczej motoryzacji. Chyba był jeszcze na chodzie, laczki widoczne na ostatnim zdjęciu zostały skrzętnie pozostawione przy pojeździe zapewne jako niezbędny element wspomagania układu hamulcowego. 

hot-rod
samoróba  - Lipnica Murowana


self-made hot-rod cum tractor
hot-rod Lipnica Murowan


self-made hot-rod cum tractor


Hot-rod - Lipnica Murowana
Sucha woda. Jest, istnieje, to jednak nie oksymoron! Zgodnie z instrukcją suchą wodę rozpuszcza się w mokrej wodzie uzyskując (półsuchy?) płyn, który sam pierze „eliminując wysiłek fizyczny gospodyń domowych”. Użycie bez rozpuszczania w mokrej wodzie zapewne także skracało proces prania eliminując końcowy etap suszenia. Zapomniany wynalazek z połowy lat 60. ubiegłego wieku.


dry water
sucha woda






Juziści. Juza.


Juziści, juzistki, Hughes Telegraph Kim byli juziści, co to była juza? Wśród kursantów na zdjęciu poniżej jest ojciec mojej żony, Franciszek Knap, który Szkołę Juzistów ukończył w latach 20. ubiegłego wieku. Niestety w międzypokoleniowych przekazach wątek szkoły gdzieś się zagubił, więc dziwna nazwa stała się przedmiotem wielu całkowicie bezowocnych spekulacji, nikt nie był w stanie zaproponować jakiejkolwiek, chociażby na poły sensownie brzmiącej hipotezy. Jak się okazało wraz pojawieniem się wujka googla, nie bez kozery, bo nazwa powstała w drodze arcydziwnej fonetycznej alternacji, chyba najbardziej osobliwej w języku polskim? Otóż jest to spolszczenie angielskiego nazwiska…Hughes, wynalazcy telegrafu (oczywiście Hughesa) stosowanego ówcześnie także w Polsce. Od słowa Hughes do juziści, juza, wiedzie długa i kręta fonetyczna droga. Chyba nawet tysiąc lat deliberacji nie przybliżałoby nas nawet o milimetr do wyjaśnienia zagadki. 


Juziści, juzistki, juza, Hughes Telegraph
Szkoła JUZISTÓW i Mechaników JUZA

Aparaty systemu zwano juzami i w konsekwencji osoby je obsługujące, w zależności od płci, nazywano juzistkami i juzistami. To właśnie operatorów tego systemu przyuczała do zawodu Szkoła Juzistów „Juza”. David Edward Hughes opatentował swój system w 1855 i był on przez następne dekady powszechnie stosowany przez przedsiębiorstwa telekomunikacyjne w Ameryce, Europie, w tym także w carskiej Rosji. Powszechnie, bo w stosunku do wcześniejszego systemu Morse’a miał tę zaletę (oprócz kilku wad), że przesyłane były litery alfabetu, a treść komunikatu była utrwalana na taśmie papierowej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, system telegrafii Hughesa był użytkowany, aż do wybuchu II WŚ, zarówno w komunikacji cywilnej, jak i wojskowej, w oparciu o aparaty pozostałe w zaborze rosyjskim, jak i nowe, zakupione za granicą. W latach 1919-1939 ośrodek w Zegrzu przeszkolił łącznie 366 juzistów i 664 juzistki.

Juza, juziści, juzistki.
Telegraf Hughesa. Hughes Telegraph.

Wynalazca telegrafu nie był jedynym Hughesem, który zrodził fonetyczne perturbacje w naszym rejonie świata. Był także John James Hughes, walijski inżynier i przedsiębiorca, który na zaproszenie władz carskiej Rosji zbudował w drugiej połowie XIX w. wielkie zakłady metalurgiczne nad rzeką Kalmius. Osadę, która wyrosła nieopodal zakładów nazwano, podobnie jak w spolszczonej wersji nazwiska, Juzowka (po ukraińsku: Юзівка, po rosyjsku: Юзовка), dziś, po kilku zmianach nazwy, to Donieck. Ciekawe, czy mieszkańców nazywano juzowcami? Nie znalazłem wzmianki.  

Donieck, uprzednio Juzowka
Czy Hughes był najtrudniejszym nazwiskiem do fonetycznej adopcji przez języki słowiańskie? Oczywiście byłoby lepiej, gdyby innostrajnni wynalazcy i przedsiębiorcy pojawiający się w naszych rejonach mieli nazwiska takie jak Waszyngton, Szekspir, łatwiej poddające się fonetycznej konwersji. Z drugiej strony chyba mogło być gorzej; telegraf mógł np. wynaleźć Houellebecq (aparat łelbek, łelbekowcy, łelbesistki?), dzisiejszy Donieck mógł założyć Connaught,  Colquhoun, Fetherstonhaugh, Tyrwhitt czy Wriothesley?  Może angliści na jakimś kolejnym spędzie zabawią się przy wieczornym piwie w ułożenie listy nazwisk, które w drodze spolszczenia dałyby najciekawszą nazwę miasta, zawodu, urządzenia?

Ale… Jak się okazuje Hughes nie był jedynym wynalazcą w dziedzinie przesyłu informacji na odległość, z którym przyszło nam się fonetycznie zmagać w początkach telegrafii. Jak wynika z tytułów podręczników, które do mnie z czasem dotarły (poniżej), równie problematyczni byli inni, w tym także… Aparat morzowski to telegraf systemu…??? OK, od morza do Morse’a droga trochę mniej kręta niż od Hughesa do juza, ale i w tym przypadku nawigacja wymaga użycia wszystkich dostępnych zasobów naszej fonetycznej wyobraźni. Inna rzecz, że to niczym nieskrępowane słowotwórstwo miało wdzięk nazewnictwa spontanicznie zrodzonego w rozmowach operatorów i użytkowników; kto dziś w książkowej publikacji nazwałby kolejne odmiany systemu telegrafii: morz, stukawka, brzęczyk, juz? 
Ze zbiorów p. A. Sodela. 



Pieniądze dla głupców. Деньги для дураков.

 Poniżej dwa banknoty, które przywiózł z porewolucyjnej Rosji kuzyn mojej matki, który w latach dwudziestych podróżował po rejonach ogarniętych wojną domową. Pieniądze, zwane „piatakówkami” - od nazwiska głównego komisarza Banku Ludowego ZSRR, którego podpis widnieje na banknotach - ozdobione są symbolami Republiki Rosyjskiej, choć zostały wprowadzone do obiegu w maju 1919 roku, a więc już pod rządami bolszewików. Także napisy pomieszczono zgodnie z zasadami przedrewolucyjnej ortografii. 
Po przejęciu władzy bolszewicy zamierzali wprowadzić do obiegu nowy, posiłkujący się już rewolucyjną symboliką pieniądz, ale ze względów technicznych okazało się to niewykonalne i z konieczności zdecydowano się na emisję banknotów zaprojektowanych przez poprzednie władze, Rząd Tymczasowy Kiereńskiego. Pozostały w obiegu przez trzy lata, do listopada 1922 roku. 

Ale oczywiście najciekawsze są napisy na banknotach, nadruki umieszczane przez agencję informacyjną Ochotniczej Armii. „Biali” rozdawali banknoty po wkroczeniu na obszar uprzednio kontrolowany przez „czerwonych”, często też były zrzucane z samolotów nad miastami, jako propagandowe przygotowanie przed podjęciem ofensywy. 

Banknot z nadrukiem (odciśniętym pieczęcią): Pieniądze dla głupców.
banknoty z czasó wojny domowej w Rosji propagandowe napisy
Druga strona banknotu

Banknot poniżej z bardziej rozbudowanym komunikatem, w postaci rymowanki, w wolnym tłumaczeniu:

 Komisarze oszukali

kupy pieniędzy porozdawali

a teraz za te znaki

nie kupisz nawet sobaki.

I dodatkowo okalający napis: Precz z pieniędzmi Piatakowskiego i Lenina!
Druga strona banknotu

Były także inne napisy, takie jak:
Te pieniądze są również fałszywe, nie są uznawane ani w Rosji, ani za granicą. Komunistyczni komisarze raz jeszcze bezczelnie zwodzą cię. Precz z rządem sowieckim i jego fałszywymi pieniędzmi!
Bolszewicy obiecali wam pokój, chleb i wolność, ale dali wojnę, głód, czeriezwyczajkę i dodatkowo fałszywe pieniądze.
(Czeriezwyczajka, inaczej Czeka, pierwsza służba bezpieczeństwa ZSRR: Wszechrosyjska Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy).

Maszynka do podgrzewania lokówek, karbownic. Czyli przyrządów do robienia – jak podpowiada żona – francuskich loków, zwanych na Śląsku korkami. Najprostsze, jak na ostatnim zdjęciu, były wygrzewane na blacie kuchni węglowej, żelazku, kuchence gazowej, spirytusowej. Instrument odpowiedzialny za chyba największą liczbę panieńskich dramatów – łatwo było, szczególnie w przed-balowym, randkowym rozkojarzeniu, pozostawić szczypce na grzejniku na minutę, dwie za długo, z tragicznym skutkiem swądu spalonych włosów.  Termostatowi w elektrycznych nagrzewnicach, takich jak na zdjęciu, zawdzięczmy zapewne więcej udanych związków, niż wszystkim swatkom w kraju.
Nagrzewnica do lokówek, karbownic. Curling iron heater.
Nagrzewnica do lokówek. Curling iron heater. 
Elektryczna nagrzewnica do lokówek, karbownic. Vintage electric curling iron heater. Elektryczna nagrzewnica do lokówek, karbownic. Vintage electric curling iron heater.

Elektryczna nagrzewnica do lokówek, karbownic. Vintage electric curling iron heater.
Nagrzewnica do lokówek. Curling iron heater. 
Prosta lokówka.

Maszyna do pisania A.Einsteina. 

Corona 3 typewriter that A. Einstein used to write letter to president F.D Roosevelt.Ok, nagłówek trochę naciągany (jak inaczej miałby go zauważyć google), tej maszyny istotnie nie miał w rękach A. Einstein, ale to dokładnie ten sam model, corona 3, na którym napisał słynny, zapowiadający możliwość zbudowania bomby atomowej, list do prezydenta F.D. Roosevelta.

Oryginalny egzemplarz można zobaczyć w programie American Pickers, w odcinku zatytułowanym The Einstein Gamble, w którym to para poszukiwaczy antyków trafia do Johna Atwatera Bradley’a oferującego na sprzedaż różne egzotyczne starocie. Wśród nich przenośną, składaną maszynę do pisania, którą, jak twierdzi, pożyczył swego czasu A. Einsteinowi do napisania listu. Opowieść o tyle wiarygodna, że J. Bradley jest, przynajmniej lokalnie, znaną postacią, a w relacji o pożyczce podaje możliwe do zweryfikowania fakty, m.in. o początkach znajomości z Robertem Oppenheimerem, z którym wymienił wizytówki, po tym jak pomógł mu, na ulicy przy domu Einsteina, zmienić koło w samochodzie. 

Także czcionka się zgadza, sprawdziłem z oryginałem listu i istotnie jest to ten sam rozpoznawalny krój. Mogła być oczywiście używana w innych modelach, ale ten model, składany, do przenoszenia w specjalnej walizeczce, był wygodny do przewiezienia i użyczenia.
Corona 3 typewriter on which A. Einstein wrote letter to president F.D. Roosevelt
Maszyna do pisania corona 3. Typewriter Corona 3


Niektóre klawisze w polskiej wersji klawiatury miały ciekawe nazwy, takie jak poniżej:


A. Einstein's letter to president F.D. Roosevelt. List A. Einsteina do prezydenta F.D. Roosevelta.
List A. Einsteina do prezydenta F.D. Roosevelta. A. Einstein's letter to president F. D. Roosevelt. 
Corona 3 typewriter folded. Corona 3 złożona do przewiezienia. 
Co to jest? 

Miała to być zagadka, z rozwiązaniem ukrytym gdzieś głęboko w czeluściach bloga, ale chyba wystawiłbym cierpliwość czytelników na zbyt wielką próbę. To jednak ma być lekkostrawne czytanie, nie generując burzowych wyładowań na synapsach, na pewno niewymagające poganiania myszy kanonadą klikań. Piszę te zdania głównie z nadzieją wypełnienia połaci ekranu tekstem, wypchnięcia rozwiązania poza dolną krawędź, tak aby jednak uzyskać jakiś suspens. Ale na czytelniczą cierpliwość w konsumowaniu słownego watowania też można liczyć tylko do pewnych granic, więc już rozwiązanie:
utensil for a baby - for putting food onto a fork or spoon
Popychacz
To popychacz, zwany też popychadełkiem, sztuciec dla dzieci używany zamiast noża do nagarnianiu porcji jedzenia na widelec. Raczej do przeniesienia do zakładki chybionych, słusznie zapomnianych gadżetów.
Popychadełko dla małych dzieci, do nakładania jedzenia na widelec lub łyżkę.

I mniej elegancki, ale z grawerunkiem jednoznacznie wskazującym właściwe zastosowanie. 




Sulfanilamide. For U.S. Army use only. 

Pamiątka IIWŚ, prawdopodobnie saszetka przywieziona z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Takie saszetki były na wyposażeniu żołnierzy armii amerykańskiej w pakiecie pierwszej pomocy. Była to mała torebka przytraczana do pasa, w której oprócz tej saszetki z proszkiem znajdował się także bandaż. Według zaleceń zawartością saszetki należało możliwie szybko i równomiernie posypać ranę przed założeniem bandaża. Taki sposób aplikowania sulfonamidów był stosowany przez służby medyczne armii USA stosunkowo krótko, pakiety wprowadzono na wyposażenie w końcu 1941 roku, ale już w lipcu 1944 roku naczelny chirurg armii USA polecił, aby zaprzestać stosowania tej metody aplikacji, gdyż nie przynosi pożądanych rezultatów, przeciwnie, w wielu przypadkach pogarsza stan rany oraz prowadzi do komplikacji. Także do 1944 roku rozwinięto technologię produkcji penicyliny na dużą skalę. To także wycinek szerszej opowieści o sulfonamidowym szaleństwie w drugiej połowie lat 30., o – jak je w skrócie nazywano - sulfa drugs wytwarzanych przez setki producentów w tysiącach ton, oferowanych na rynku w postaci najróżniejszych tabletek, eliksirów, syropów. Uznanych powszechnie za cudowny lek, niemalże panaceum, stosowanych na wszelkie możliwe dolegliwości, łącznie z przeziębieniem i katarem. Do czasu wielkiej tragedii jesienią 1937 roku, kiedy to ponad 100 osób zmarło w wyniku zatrucia eliksirem z glikolem dietylenowym.
sulfanilamide for U.S. army use only

Knijpkat, Knyp-Kot, czyli ściskany kot.

Latarka na dynamo, Schmidt Zella- Mehlis, NRD, 1961.
Dynamo flashlight made by Schmidt Zella-Mehlis, GDR 1961
Chyba do przeniesienia z czasem do sekcji BAD DESIGN, ale pozostawiam ocenie czytelników bloga, może taka latarka poratowała kogoś w wyjątkowo dramatycznych okolicznościach? Działała na takiej samej zasadzie jak rowerowe dynamo, w tym przypadku wprawiane w ruch przez ściskanie dłonią dźwigni. Wyposażona w żarówkę 2,5V/0,1A, dawała nikłe światło, bardzo energicznie naciskając dźwignię można było oświetlić mały, nieodległy przedmiot. Co ważne, w odróżnieniu od dziś sprzedawanych latarek na korbkę, nie była wyposażona w jakiś mechanizm magazynowania energii, kondensator, czy akumulator, więc gasła natychmiast, gdy przestawaliśmy poruszać dźwignią. Miała, co prawda, koło zamachowe, ale zapewniało ono tylko pewną ciągłość obrotu dynama pomiędzy kolejnymi, szybkimi naciśnięciami dźwigni.
Siemens Austria dynamo Taschenlampe, '50s.
Latarka na dynamo, Siemens Austria, lata 50. Dynamo flaschlight, '50s. 
W szufladzie męskich przyborów mojego ojca spoczywał ten kremowy Siemens na zdjęciu powyżej, część żelaznego zestawu wyjazdowego, wakacyjnego, ale nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek była użyta. Oczywiście miała tę teoretyczną zaletę, że zawsze była gotowa do użytku, ale w awaryjnych sytuacjach, szukania po ciemku bezpiecznika, kluczy, zawsze dużo łatwiej było znaleźć noszone w kieszeni zapałki, czy zapalniczkę dające porównywalny, jeśli tak to można nazwać, snop światła.
Philips WWII torch. Picture by Andy
Dingley(Own work) [CC BY-SA 3.0 
Historia produkcji wydaje się potwierdzać ten bardzo ograniczony walor użytkowy. Produkowane były w większej liczbie po przejęciu holenderskich zakładów Philipsa przez niemieckie władze okupacyjne – wytwarzane były przez tzw. Philips Kommando w obozie koncentracyjnym SS w Vught, jako element wyposażenia żołnierzy armii niemieckiej. I istotnie, w warunkach bojowych, czyli permanentnie awaryjnych, przy rozciągniętych liniach logistycznych uniemożliwiających dostawy baterii, okazywały się zapewne bardzo użyteczne. Także dla cywilnych mieszkańców miast w latach zarządzanych zaciemnień i przerw w dostawach energii. Po wojnie, jak widzę w sieci, produkowano tylko kilka modeli w ograniczonej liczbie egzemplarzy, to znaczy do czasu, aż wyposażono je w żarówki LED i kondensatory dużej pojemności.
A nazwa knijpkat, wymawiana knyp-kot? To od niderlandzkiego czasownika knijpen, czyli ściskać, szczypać. Precyzyjnie oddająca dźwięki generowane przez dynamo, wiernie odwzorowujące odgłosy wydawane przez kota (bez umiaru) ściskanego, czy też złośliwie szczypanego. Z tego względu chyba by się nie sprawdziły w warunkach pozycyjnych, okopowych walk IWŚ, może z tych względów wtedy produkowano inny model, z dynamem wprawianym w ruch pociągnięciem sznurka. 


Latarka na dynamo, ZSRR, 1956. Dynamo flashlight, CCCP, 1956. 
I na zamknięcie tematu polski knyp-kot, budową bliski pierwowzoru, ale bardzo daleki politycznymi afiliacjami: latarka wyprodukowana przez ZISPO, czyli, rozwijając akronim, przez…Zakłady im. Stalina POznań (tak pomiędzy 1949 a 1956 rokiem nazywała się poznańska fabryka H. Cegielskiego).

Latarka na dynamo produkcji ZISPO (Zakłady im. Józefa Stalina Poznań). 



ZESTAW DO GOTOWANIA WODY - НАБОР ДЛЯ КИПЯЧЕНИЯ ВОДЫ.

Poniżej w całej okazałości, ale jeszcze skrywający bogate instrumentarium wymagane dla wywołania efektu wydzielania się pęcherzyków nasyconej pary w cieczy. 

ZESTAW DO GOTOWANIA WODY - НАБОР ДЛЯ КИПЯЧЕНИЯ ВОДЫ. 
I tajemnica ujawniona – jest oczywiście кипятильник, to było łatwe do zgadnięcia, ale także стакан, bez którego zestaw nie byłby zestawem, tylko banalną, mało użyteczną grzałką w etui z obrzynka dermy. Można chyba założyć, że w tym dwuskładnikowym zestawie turystycznym to właśnie szklanka odgrywała rolę wiodącą w zapewnianiu komfortu podróżowania. Niebagatelnego zapewne i w dobrej pamięci – jak się wydaje - zachowanego, bo zestaw wyprodukowany jeszcze w czasach ZSRR, sprzedawany ówcześnie za 4 ruble, do dziś jest oferowany, w cenach sięgających 650 rubli.  

















2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z prostego obliczenia używając tylko jednej funkcji matematycznej na kalkulatorze BOLEK wyszło mi, że na jednego juzistę przypadało 1,759 juzistki.
    A teraz na poważnie z Dziennika Bałtyckiego: … dwie panie przeszkolone w Centrum Wyszkolenia Łączności w Zegrzu znalazły pracę na Poczcie Polskiej w Gdańsku. Jedna z nich Maria Kozakówna późniejsza żona Alfonsa Flisykowskiego dowódcy obrony poczty po śmierci Konrada Guderskiego.
    Była to trudna i odpowiedzialna praca przy aparatach juza, morsa i stukawkach w państwowych urzędach telegraficznych oraz w wojsku.

    OdpowiedzUsuń